Drodzy Rodzice,
piszę do Was nie tylko jako właścicielka szkoły językowej i nauczycielka z wieloletnim doświadczeniem, ale też jako mama. Mama dzieci, które – jak Wasze – miały swoje pasje: karate, śpiew, taniec, malowanie, dinozaury… I super! Bo dzieci powinny się bawić, eksplorować, rozwijać swoje zainteresowania.
Ale…
Jest jedna rzecz, która nigdy nie była u nas przedmiotem dyskusji.
Język angielski był zawsze priorytetem. Nie dodatkiem. Nie czymś „jak starczy czasu”.
Nawet jeśli z jakiegoś powodu nie szli do szkoły – na angielski szli zawsze.
Dzisiaj mówią płynnie nie tylko po angielsku, ale też w dwóch innych językach.
I już widzę, jak bardzo im to otwiera świat – dosłownie i w przenośni.
Bo tak – język angielski już dziś jest podstawą. A za 10–20 lat?
To nawet nie będzie temat do rozmowy z pracodawcą. Po prostu będzie się go oczekiwać.
Dlatego chcę Wam coś doradzić – z serca, z troski i z perspektywy osoby, która uczy dzieci i widzi, jak się rozwijają.
Nie zostawiajmy dzieciom decyzji o ich przyszłości.
One naprawdę nie są jeszcze gotowe, by ocenić, co będzie im potrzebne w dorosłym życiu.
Tak, wybiorą malowanie, jazdę konną czy Minecrafta – bo to dla nich frajda. Ale to my, dorośli, jesteśmy od tego, żeby dbać o fundamenty.
Angielski to dziś nie fanaberia. To inwestycja.
I wiem, że czasem po 2–3 latach nauki pojawia się zmęczenie, myśl: „to może przerwa?”
Ale pamiętajmy – dzieci uczą się błyskawicznie, ale równie szybko zapominają.
Przerwa po kilku latach nauki to często krok w tył.
To marnowanie ich pracy, Waszego czasu, dojazdów, finansów.
Wiem, że nie jest łatwo. Wiem, że grafik pęka w szwach.
Ale proszę – jeśli coś możemy zrobić na pewno dla ich przyszłości, to dać im język.
Na resztę – znajdzie się czas.
Z ciepłem, z troską, z wdzięcznością
Katarzyna Borla

